Móc pracować, jednocześnie podróżując zawsze było moim wielkim marzeniem. Żadna forma pracy nie kręciła mnie bardziej. A że jestem zwolenniczką dążenia do celów przez próbowanie i testy – przy pierwszej nadarzającej się okazji sprawdziłam jak to jest!
Ku mojemu zdziwieniu, nie udało się – nie było fajnie. Spróbowałam, więc po raz drugi, trzeci, piąty i dziesiąty. Teraz, gdy już do tego stylu pracy trochę przywykłam i wiem czego się po nim spodziewać, chciałabym opowiedzieć Wam o moich doświadczeniach. Bez lukrowania!
Praca w podróży – brzmi świetnie, ale w zastosowaniu niekoniecznie wygląda tak różowo. Opanowanie sztuki jednoczesnego podróżowania i pracowania jest dość trudne, przynajmniej dla mnie. Przez ostatnie lata, tyle razy ile gdzieś jechałam (na blogu pisałam o Włoszech, Londynie, Indiach) i teraz z resztą też (jestem w Abu Dhabi!), zawsze starałam się mimo podróży pracować. Trenowałam jak mogłoby wyglądać moje marzenie w rzeczywistości – na stałe pracować niezależnie od miejsca, jednocześnie podróżować i zarabiać. Co się dowiedziałam?
Moje doświadczenia z pracą w podróży
Z pracą w podróży mam dokładnie jak z pracą w domu – jednocześnie się ją kocham i jednocześnie nienawidzę. W tym samym czasie daje ona gigantyczny zastrzyk radości („o jak mam dobrze, że mogę pracować i podróżować na raz!”) i złości („czemu ja właściwie pracuję zamiast rozkoszować się podróżą i czerpać z niej do oporu?”).
Wszędzie rozpraszacze
W podróży wszystko co Cię otacza jest nowe. Mi osobiście dochodzi do tego problem ciekawości – wszystko co mnie otacza i czego nie znam, chcę poznać – najlepiej w TEJ CHWILI. I nie mam w tej kwestii limitów.
Kiedyś, jadąc w podróż, miałam przed oczami idealną wizję – ja, kubek lokalnego picia, laptop i tworzenie postów na blog. Czy udało mi się kiedykolwiek coś takiego zrealizować?
Tak.
Czy kiedykolwiek zrobiłam to bez wyrzutów sumienia, że powinnam teraz oglądać nowe miejsce, zamiast siedzieć przed komputerem?
Nie.
Skupienie się na pracy w takich warunkach nie jest łatwe!
Słońce wzywa!
Jak wynika z rozmów z moimi koleżankami mieszkającymi w ciepłych krajach, wszyscy cierpimy na ten sam polski syndrom, którego źródłem są… nasze mamy! Kto z Was słyszał kiedyś „nie siedź w domu, taka piękna pogoda”, „zostaw, laptop, korzystaj ze słońca”, „idź na świeże powietrze, zamiast ciągle przed komputerem siedzieć” ręka w górę! Wszyscy? Tak myślałam.
Żyjąc w Polsce przywykliśmy do łapania każdego promyka słońca, bo nie wiadomo ile taka pogoda potrwa! Będąc w słonecznym kraju, odruch ten się uruchamia, mimo że słońce nigdzie się nie wybiera.
I naprawdę trudno się przemóc do siedzenia przed komputerem (a na tym zwykle polega praca w podróży), gdy pogoda woła „skorzystaj ze mnie!”. A trzeba.
Adaptowanie się do zmian
Każda, nawet najkrótsza podróż wiąże się z koniecznością przystosowania do nowego środowiska. Co nie jest obojętne dla poziomu energii, również tej do pracy.
Trochę mi zajęło zanim zrozumiałam, że absolutnie nie ma sensu planować nawet najmniejszych zadań na dzień po przyjeździe w nowe miejsce…
Nowa zdolność planowania
No właśnie. Praca w podróży, tak bardzo idealizowana, tak bardzo glamour i brokatowa, jest trudniejsza do zorganizowania niż może się wydawać. W podróży, nawet najspokojniejszej, raczej mniej jest do przewidzenia niż więcej i ciężko coś zaplanować na 100%. Trzeba więc nauczyć się planować na 50, 80 i 95%.
Przykład? Miały być 2 dni złej pogody (pora na maile!), a jest dziś idealna… Trzeba więc skorzystać! Ale to oznacza przeorganizowanie pracy.
Poza tym… Ile razy czegoś nie zrobiłam, bo padła mi bateria, bo słońce mi świeciło w ekran i nie było gdzie przed nim uciec, bo spóźniłam się na autobus i siedziałam na dworcu. Nie zliczę! Swoją drogą, co do tego ostatniego…
Co działa?
Łapanie okazji. Takich właśnie jak nieprzewidziany postój z powodu opóźnionego autobusu czy samolotu – to zawsze dodatkowy czas na ogarnięcie jakichś spraw.
Praca gdy inni uczestnicy wycieczki śpią. Właściwie to jeden z niewielu momentów podróży, gdy nic się nie dzieje. Mam tutaj duże szczęście, ponieważ często zdarza mi się wstawać przed innymi i gdyby nie poranna praca, to bym się zwyczajnie nudziła.
Praca w mikro-blokach czasowych. Wolne pół godzinki na lotnisku? Świetna okazja, by uzupełnić posty w social mediach. Lot samolotem? Zamiast myśleć czy i kiedy spadniemy, lepiej napisać jakiś tekst. Ewentualnie można się wtedy wyspać, żeby później mieć siłę i popracować, gdy inni będą chrapać.
Lekki sprzęt. Gdyby nie to, że mój komputer waży niewiele ponad kilogram, to pewnie nie taszczyłabym go wszędzie ze sobą. A tak nawet do Indii ze mną pojechał! Podobnie sprawa się ma z aparatem – lepszy lżejszy. Chociaż tutaj akurat się wyłamuję, kocham moją lustrzankę Nikona – ale tym bardziej wiem jak się cierpi od noszenia ciężkiego sprzętu. Dlatego mnóstwo zdjęć „chwilom” robię telefonem – bez niego ten cały układ nie miałby sensu.
Co nie działa.
Brak planu. = Brak zrobionej pracy. No po prostu nie ma opcji, by przekonać się do „spontanicznej” pracy w podróży. Jakiś plan musi być. Wiadomo, że pewnie się zmieni, ale trzeba go mieć. Jasne, decyzję o uzupełnieniu social mediów na lotnisku podejmuję na szybko, ale co do zasady taki jest plan. Także nic tu nie jest tak spontaniczne jak może się wydawać.
Brak snu. = Brak zrobionej pracy. Moje priorytety w podróży wyglądają tak: 1) zjeść 2) przespać 7 godzin (godzinę mniej niż na codzień) 3) doświadczyć i zobaczyć jak najwięcej się da 4) pracować. Jak widać sen jest wyżej niż zwiedzanie i dużo wyżej niż praca, a dzieje się tak z prostego powodu – dla mnie nie ma przyjemnego zwiedzania bez wyspania i nie ma myślenia, bez odświeżenia umysłu. Już nie wspomnę o tym, że jak doświadczanie zmęczy mnie fizycznie to ciężko zebrać się do pracy umysłowej – jednak zwykle można wtedy zrobić coś odmóżdżającego (np. obróbkę zdjęć, jakieś sprawy techniczne) i wszystko gra. Najważniejszej części, czyli biznesu, bez wcześniejszego wypoczynku się nie załatwi. Koniec i kropka.
Chcesz uniezależnić się od miejsca, w którym pracujesz? Rozwiń swój biznes w sieci! Niezależnie od tego czy prowadzisz już firmę czy dopiero myślisz o jej założeniu, zapisz się na listę oczekujących na drugą edycję mojego autorskiego kursu przedsiębiorczości
“DIY BUSINESS – Rozwiń biznes w sieci“!
Zapis na listę jest niezobowiązujący! Dostaniesz za to (jako pierwszy!) informacje o zniżkach, dostęp do ofert specjalnych i przede wszystkim – nie ominą Cię zapisy na II edycję!
Napisałam ten post, by rozprawić się z mitem, że pracowanie w podróży jest takie idealne. Faktycznie, na zdjęciach wychodzi perfekcyjnie. W rzeczywistości różnie to jednak bywa. Natomiast jedno jest pewne – nadal jest dużo (bardzo dużo!) lepsze niż praca na etacie :)
Owszem, taki styl życia wymaga poświęceń, by gdy Twoi towarzysze piją kolejnego drinka (bo są na wakacjach), Ty zaszywasz się w pokoju, by odpisać na maile – to może boleć.
Ale z drugiej strony – jak ich musi boleć, gdy po wszystkim muszą wrócić do pracy! A Ty możesz ruszyć w kolejną podróż.
[…] Praca w podróży. Moje doświadczenia – The Owner & Co. – O tym, czy da się ogarnąć pracę podczas podróży. […]
“Lot samolotem? Zamiast myśleć czy i kiedy spadniemy, lepiej napisać jakiś tekst. ” – Świetnie ujęte xD
Rozterki z życia wzięte :D
To samo zwróciło moją uwagę :D
Pracując jako Wirtualna Asystentka, powiedzmy 24/7 muszę być dostępna zarówno pod telefonem, jak i pod e-mailem. Oczywiście wszędzie można zabrać te narzędzia, ale wyrzuty sumienia są ogromne, gdy podczas zwykłej kolacji w restauracji z mężem, trzeba coś załatwić. Aczkolwiek, tak jak wspomniałaś i tak lepsze jest to od pracy na etacie. :)
Biorę to – nawet ze wszystkimi minusami :). Myślę, że praca w podróży jest tak idealizowana, gdy porówna się ją do etatu. W końcu nie ma rzeczy idealnej :).
mi też chyba ciężko byłoby tak sprawnie pracować w podróży – właśnie te rozpraszacze, chęć spróbowania wszystkiego, świadomość, że ta podróż to stan przejściowy i może jedyna taka okazja – no ciężko by było :) co nie znaczy, że nie chciałabym spróbować! :)
U mnie praca podczas podróży zupełnie się nie sprawdza, bo z powodów, które opisałaś powyżej ani wtedy w 100% nie wypoczywam, ani nie pracuję naprawdę efektywnie. Dlatego staram się jednak, aby urlop był prawdziwym urlopem :). Może gdybym podróżowała znacznie częściej, to chciałabym jakoś to ze sobą godzić, ale pozwalam sobie na takie dłuższe niż weekendowe wyjazdy dosłownie 2-3 razy w roku i chcę ten czas relaksu wycisnąć jak cytrynkę. Choć też tak całkiem wtedy się nie wyłączam, bo np. staram się vlogować, ale to jest czysta przyjemność i utrwalanie wspomnień gratis ;).
Opis Twoich doświadczeń nasuwa mi jeszcze jedno skojarzenie. Praca w podróży jest jak praca mamy z dzieckiem w domu – zwłaszcza te mikrobloki czasowe, kiedy młody zajął się na chwilę zabawką, a ja odpowiem wtedy na jednego maila. Pozdrowienia [u mnie piękne lato, słońce trwa] i najlepszości na Dzień Dziecka :)
Praca z dziećmi w domu to mit. Ja miałem duże plany z tym związane, a… wszytsko co zaplanowałem leży i kwiczy. Chyba łatwiej byłoby w podróży :)
W podróży ogarniam zwykle tylko pomniejsze sprawy, robię jakiś research w necie, albo robię mapę aktualnej zawartości mózgu na jakiś temat :)
Nie potrafię pracować w podróży wakacyjno odpoczynkowej w większym wymiarze niż reagowanie na jakieś super pilne tematy. Odnoszę wrażenie, że mam tak ulotne chwile do przeżycia w czasie podróży właśnie, że szkoda mi tracić ich na siedzenie z nosem w komputerze :D ;)
Pewnie jednak zmienia się ten stan rzeczy gdy podróż jest częstszym stanem :)
Nigdy jeszcze nie próbowałam, jestem ciekawa, jak to będzie. Na razie wszystkie podróże mam służbowe, a to dla mnie oznacza jazdę autem (do pracy potrzebuję rzeczy, które nie sposób komfortowo przewieźć inaczej). Nawet jesli jadę z noclegiem, po dniu pracy padam… To chyba musiałaby być podróż urlopowa :)
Kasia świetny post! Czasem też marzyłam o pracy na plaży w dalekim kraju z drineczkiem i parasolem, ale sama do tej opcji aż tak nie byłam przekonana. Raczej na zasadzie kilkumiesięcznej przygody. Ogólnie lubię się osiedlać bardziej na stałe i mieć poczucie, że pracuję gdzie mieszkam i wiem, co gdzie mam :)
Zgadzam się z Twoim wpisem, również uważam, że spontaniczne decyzje w planowaniu nie
wróżą nic dobrego. Polecam doskonały film podróżniczy: “WILD” w tym temacie (po polsku bodajże Dzika rzeka). A o powrocie do formy po urlopie możesz poczytać tutaj http://jakprowadzicwlasnafi… .
Z mojego doświadczenia wynika, że wszystko zależy od długości podróży. Jeśli jedziesz na tydzień, w nowe, ekscytujące miejsce – jest to ciężkie, albo niemal niemożliwe. Ja wtedy wstaję codziennie o 5 rano, żeby do czasu kiedy inni urlopowicze wstaną, mieć jak najwięcej z głowy. Ale jak wyjeżdżam na wakacje na kilka miesięcy, to już nie ma żadnego problemu – do południa praca na tarasie, potem daje się porwać przez ciekawość ;)
Ja wczoraj próbowałem pracować w pociągu pendolino KRK-WAW. Niestety bezskutecznie bo internet przez komórkę nie działał :(
Skąd ja to znam… Wiele razy próbowałam pracować z pociągu i zawsze są problemy, bo jedzie się przez pustkowia bez zasięgu :D
Może dlatego, że pracę kojarzymy z czymś przykrym, a słońce z przyjemnością? A co gdyby podejść do tego tak: lubię moją pracę, dookoła świeci słońce, jest super!
Kasia ostatnie zdanie tekstu – mistrzowskie! <3
Fajnie, że o tym napisałaś. Już od jakiegoś czasu obserwuję tę tendencję narastających mitów i nieprawdziwych wyobrażeń związanych z freelancingiem i pracą w podróży. Wszystkim się wydaje, że to takie bajeczne, a tymczasem rzeczywistość okazuje się być często zupełnie inna.
masz rację – praca w podróży nie jest idealna i podpisuję się pod Twoim postem rękami i nogami. ale z drugiej strony, gdyby nie taka możliwość, to nie mogłabym podróżować prawie wcale, bo umówmy się, że 20 dni urlopu na etacie to tyle, co nic. dlatego uważam, że do pracy w podróży trzeba się przygotować, nie tylko organizacyjnie, ale też finansowo, czyli trochę wcześniej zaoszczędzić i nie liczyć na to, że zarobimy tyle co zawsze, ale traktować pracę w podróży raczej jako formę podreperowania budżetu.