Dziś krótka myśl spisana przeze mnie wczoraj wieczorem zaraz po skończeniu zadania, z którego wykonaniem stanowczo zbyt długo zwlekałam.
Każdy z nas ma jakieś wielkie marzenia. Każdy z nas chciałby osiągnąć coś dużego, ale nie każdemu się udaje. Dlaczego? Bo mało kto jest na tyle wytrwały w swoich postanowieniach, bo doprowadzić sprawy do końca. Kiedy już przekształcę marzenie w mądry plan moim największym wrogiem staje się prokrastynacja, czyli w uproszczeniu odkładanie na jutro. Nie będę Wam snuć opowieści, że na nią nie cierpię. Często mam w moim tygodniowym planie jakieś zadanie odwlekane już od tak dawna, że nadeszła pora ostatecznego rozprawienia się z nim. Jednak większość spraw mam przecież załatwionych w terminie i dokładnie tak jak sobie postanowiłam – jak sobie z nimi tak dobrze poradziłam?
Przede wszystkim wychodzę z założenia, że każde zadanie jakiego się podejmuję robię z własnej woli. Nic nie muszę. Nawet do złożenia PITa nie jestem zmuszana tylko sama chcę go rozliczyć w terminie, bo szanuję prawo i poza tym wolę uniknąć kary :) Taka zmiana podejścia na bardziej pozytywne dodaje wiary we własne siły i przypomina mi, że wszystko co robię robię dla siebie i dlatego, bo chcę.
Dzięki temu uruchamiam motywację. Chcę? Ale dlaczego właściwie chcę? Aaaa, no tak! Przypominam sobie co da mi zrealizowanie zadania. Warto? No skoro się na samym początku na nie zdecydowałam to raczej tak :)
I tu zaczyna się najważniejsze. Kiedy już zacznę realizować plan zaczynam z różnych powodów odczuwać przyjemność dlatego, że a) zadania się w ogóle podjęłam, b) że mi wychodzi, c) że idzie mi coraz lepiej, d) że widzę efekty. Zaczynam chcieć więcej, myślę o finale i zyskuję dodatkową motywację do pracy. Przeważnie (również wczoraj) zajmuję się zadaniem do oporu i idę spać z myślą „od rana zabieram się za ciąg dalszy!”. Jednak w przeciwieństwie do wcześniejszych zobowiązań wobec samej siebie, tym razem kontynuuję realizację planu, aż do finału!
Podsumowując:
Krok 1: Mam marzenie
Krok 2: Mam mądry plan
Krok 3: Nic nie muszę – chcę!
Krok 4: Przypominam sobie dlaczego to robię. Motywuję się!
Krok 5: Cieszę się z tego co robię :)
Krok 6: Powtarzam kroki 4 i 5 tak długo aż nie zaskoczy mnie…
koniec!
Nie mówię, że tym sposobem zrealizujesz wszystkie plany (niestety doba zawsze ma 24h, czasem brakuje motywacji, czasem szwankuje zdrowie, pojawiają się inne pilniejsze rzeczy), ale jeśli masz jakąś jedną sprawę, za którą nie możesz się zabrać np. napisanie książki, zdanie ogromnego egzaminu, opracowanie biznesplanu to spróbuj mój patent, a nuż zadziała i Ci się spodoba! Daj się wkręcić :)
Ten cytat już na blogu był, ale pasuje do notki jak ulał!
PS. Wiecie co? Lubię ten blog za to, że mogę dzięki niemu uchwycić myśli, które wpadają mi do głowy i normalnie wyleciałyby niezauważone – tymczasem zaczynam się nad nimi zastanawiać i dostrzegam ich wartość oraz ewentualne korzyści z ich utrwalenia. Dzięki, że jesteście i mogę się z Wami nimi dzielić!
Masz jakiś swój mały (albo wielki?) sekretny sposób na chorobliwe odkładanie na jutro? Podziel się z nami koniecznie!
Wiesz co to jest bardzo dobry plan. W sumie to nigdy nie pomyślałam, żeby podejść do zadań z myślą “chcę” a nie muszę.
Racja z tym postscriptum. :) Ostatnio przygotowuję się do założenia bloga i moja głowa po prostu eksploduje, ciągle muszę mieć ze sobą długopis i kartkę albo blackberry, żeby żadna myśl nie uciekła. Wychodzi na to, że blog wpływa świetnie na kreatywność! A co do samego tematu: pomocna jest również myśl, jak świetnie będę się czuć po wykonaniu zadania. Ta wolność, luz i zadowolenie.. A to się wzięło z motywowania się do treningu, kiedy się nie chce. ;)
Myśl niedość, że ucieka to jeszcze nie wraca! Notuj co się da i gdzie się da :)
No i nie odkłądaj tego bloga za bardzo “na później” – pisanie daje naprawdę dużo satysfakcji! Powodzenia! K.
Ja o tej zamianie z “muszę” na “chcę” wiem od dawna, ale czasem zamienia się to u mnie w “muszę chcieć” ;)
Pierwsza myśl: ale przecież ja muszę chodzić do mojej pracy. Druga: nic nie muszę, przecież mogę się zwolnić. Skoro tego nie zrobiłam, to chyba chcę. Mocna zmiana perspektywy. Chociaż prokrastynacja to mnie dopada dopiero po pracy :P
Mój sposób jest analogiczny. Myślę sobie coś w stylu: “to tylko moje uczucia – nie pozwolę, żeby stanęły mi na drodze do tego, czego chcę od życia”. :)
Och, dobrze znam temat :). U mnie sprawdza się prościutki sposób, podobny do Twojego. Po prostu przypominam sobie świadomie, że mam wpływ na swoje myśli. I muszę zamienia się w chcę niemal samoistnie :)
Hej,
codziennie wieczorem tworze sobie swój plan dnia. Po zrealizowaniu go, odkładam do teczki. Po miesiącu zaglądam do teczki i widzę ile rzeczy zrobiłam w ciągu miesiąca. Jestem z siebie wtedy taka dumna, że ogarnełam tyle zadań w jeden miesiąc, To mnie motywuje to pokonywania kolejnych.
O tak, to fantastyczny sposób, bo zobaczyc jak wiele się zrobiło! U mnie zamiast teczki funkcjonuje papierowy kalendarz :)
PS. Pisałam o nich kiedys tu: http://www.catherinetheowne…
Podsunę mojemu eks, jest mistrzem prokrastynacji ;)
Wczoraj cały dzień łaził mi po głowie ten temat ;) Chyba mam z tym straszny problem! Generalnie dobrze jest sobie to czasem uświadomić bo już sama ta świadomość swojej słabości jest pierwszym krokiem do działania! :)
Zasada: “będę to robić tylko 15 minut”. U mnie to działa doskonale, niemalże zawsze wciągam się w to co zaczęłam i kończę, dzisiaj nie jutro.
Dobra! :) Nie wpadłam nigdy, by się tak podejść sposobem, ale widzę w tym patencie potencjał :D
tylko 5 minut na facebook’u i wciągam się nie wiem kiedy :)
Facebook to osobna bajka, nie wiem czy ktoś z nim wygrał :D
U mnie jest dokładnie tak, jak u Ciebie!
Najlepszy przykład – praca licencjacka. Pierwszy rozdział leżał nietknięty od 2 miesięcy, wiedząc, że muszę napisać resztę, nie mogłam się za to zabrać. Ale spisałam wszystkie rzeczy, które chcę napisać, usiadłam i pomyślałam “chcesz to napisać” i samo zaczęło się pisać, a satysfakcja jest mega duża, już się końca doczekać nie mogę :)
Pozdrawiam :)
Krok Nic nie muszę – chce! jest dla mnie przełomowy :)
1. Warto myśleć o obowiązkach jak o krokach do celu, który się przecież samemu obrało, albo jak o konsekwencjach własnych wyborów właśnie. 2. Warto myśleć o tym, co dzięki temu obecnemu wysiłkowi osiągniemy w przyszłości (a czasami niemal od razu). 3. No i warto też mieć poczucie proporcji. W końcu większość z nas nie musi robić nic niebezpiecznego, obrzydliwego ani niezdrowego. To po prostu zwykłe czynności – nie musimy nikogo zabijać ani dać się zabić, bo to – jak sobie wyobrażam – warto odkładać jak najdłużej. Roztrząsanie tych – w gruncie rzeczy – drobiazgów, to naprawdę nieprzyzwoitość w porównaniu z… Czytaj więcej »
Ja wizualizuję sukces – a wiesz, jak już widzisz siebie odbierającą jakąś nagrodę albo chwalącą się, że Ci się udało – motywacja skacze w górę. Poza tym trzeba wyrobić w sobie nawyk dokańczania projektów (pisałam kiedyś o tym) – zawsze po ekscytacji, która towarzyszy nam na początku, przychodzi czas gdy się nie chce, rozkłada nas zmęczenie itd., ale jak człowiek wykształci sobie taki nawyk, że nie porzuca czegoś w połowie drogi, jest w stanie dokończyć wszystko.
Zgadzam się! U mnie zawsze działa postawienie sobie pytania: “A po co to w ogóle robisz? Nic nie musisz!”, co sprawia, że sama siebie przekonuję jaką to ma dla mnie wartość :)