Sobie samej znana jestem z tego, że czasem lubię zaszaleć. Czasem bardziej, czasem mniej. Czasem kosztuje mnie to sporo, innym razem przeciwnie – szaleję z oszczędzaniem. No po prostu już tak mam.
Tym razem zaszalałam z wyzwaniem, które sobie narzuciłam. Pisać i publikować na blogu codziennie, z wyjątkiem weekendów. Kiedy napisałam o tym w sieci odezwało się kilka osób, które bardzo delikatnie (jak ja Was lubię i Waszą kulturę moi Czytelnicy!) zasugerowało, że to może nie jest najlepszy pomysł. Z wielu względów.
Wiedziałam o tych aspektach i o tym, że to trudne zadanie, miałam jednak sobie coś do udowodnienia i nie zawahałam się spróbować :)
>> Wszystkie teksty opublikowane w ramach wyzwania znajdziesz tutaj. <<
Muszę na wstępie jeszcze nadmienić, że moje wyzwanie ma swoja matkę chrzestną – jest nią Marta Dziok-Kaczyńska znana w sieci jako Riennahera. Bardzo lubię jej blog, miałam okazję ją poznać i mam o niej jak najlepsze zdanie, dlatego gdy tylko dowiedziałam się, że rusza z akcją na Patronite, wiedziałam, że zostanę patronką jej bloga!
W ramach bonusów jakie można otrzymać z racji wsparcia jej działania, była możliwość „zamówienia” wpisu na dowolny temat. Jako, że jak już wspomniałam, bardzo lubię blog Marty i styl w jakim pisze, dlatego od razu wiedziałam czego od niej chcę! Powiedz mi dziewczyno jak to robisz, że TAK piszesz!?
Marty, nie trzeba było dwa razy prosić, na drugi dzień ukazał się przewspaniały tekst (czytaj tutaj), który właściwie pozamiatał. Odpowiadał na moje różne niewypowiedziane pytania, rozwiewał nieuświadomione lęki i w ogóle pokazał mi wiele ważnych rzeczy, jak na przykład to, że dyskomfort przy pisaniu to zupełnie naturalna sprawa i nie tylko ja tak mam…
Także Marta, dziękuję! Oficjalnie bardzo Ci dziękuję, Twój tekst popchnął lawinę działań :)
Moje wrażenia z pisania i blogowania codziennie
Zacznijmy od tego, że nie do końca jest tak jak w tytule, że nie warto. W ostatecznym rozrachunku wyzwanie dało mi ogrooomnie dużo, po prostu jak się zaraz dowiesz – to jego subiektywny element. Obiektywnie to była mała katastrofa i marnotrawstwo dobrych tekstów! Ale od początku…
Kocham pisać
Zanim przeczytałam tekst Marty wiedziałam, że lubię pisać. Jednocześnie musicie wiedzieć, że przy pisaniu odczuwałam i w sumie dalej odczuwam różne dyskomforty. Że tekst będzie słaby, że zostanę niezrozumiana, że nie umiem ubrać danej myśli w słowa… Długo by wymieniać.
Po poście Marty, zrozumiałam, że to chyba tak już z pisaniem jest, że wpisane jest w nie pewnego rodzaju cierpienie intelektualne :) I wiem, że może zabrzmi to nielogicznie, ale zdałam sobie sprawę, że mimo tych wrażeń, to nie jest tylko sympatia do pisania, to jest miłość!
I jak każda miłość ma cienie i ma blaski. Jednak w ostatecznym rozrachunku, te drugie i radość z tworzenia wygrywają. Dlatego nie powinnam się w pisaniu ograniczać.
A co! Nie żałuj sobie Pszonicka :)
Daję rade pisać
Szczerze mówiąc, odkąd urodziła się moja córka nie pisałam zbyt wiele. Pamiętam, że gdy jeszcze nie było jej na świecie, przygotowanie zwykłego posta na bloga potrafiło zająć mi cały dzień pracy albo i dwa. Dlatego wydawało mi się, że teraz „to na samo pisanie zejdzie mi tydzień”, a przecież jeszcze zdjęcie, edycja, publikacja – kupa roboty!
Nie brzmi motywująco prawda? I tak z takim, jak się okazało, błędnym przekonaniem przeżyłam pół naszego wspólnego roku. Wyzwanie pisania codziennie, mimo, że trochę szalone, uzmysłowiło mi, że niedość że jestem w stanie codziennie napisać średniej objętości tekst, to jeszcze mam czas na inne rzeczy! Przypominam, że wyzwanie zbiegło się w czasie z intensywnym rozwojem fanpage na Facebooku.
I co? Można? Można!
Dało mi to dużo wiary we własne siły i motywacji do działania.
Chcę napisać książkę
To co napisałam w moim biznesplanie na 2017 rok jest dalej aktualne. Jedynie co wiem, że się nie stanie to mój wymarzony biznes znów będę musiała odłożyć na kolejny rok – ale powiedzmy, że trochę się tego spodziewałam. Nad pozostałymi punktami ciągle pracuję, między innymi nad książką.
Na 99% nie uda mi się jej w tym roku wydać, ale pewnie uda mi się ją napisać.
A byłam o włos od rezygnacji! Bo przecież kiedy ja to ogarnę… Dzięki wyzwaniu już wiem, że po prostu ogarnę ? Lubię pisać, daję radę pisać – niewiele więcej mi potrzeba.
To takie 3 główne wnioski na temat moich osobistych bonusów z tego wyzwania. Do tego dochodzą obserwacje plusów i minusów przedsięwzięcia!
Pułapki
Publikowanie dużo nie ma sensu
I tu przechodzimy do najważniejszych wniosków technicznych po wyzwaniu.
Tak naprawdę, z tego że wrzucanie na bloga tekstów codziennie nie ma sensu, zdałam sobie sprawę już po 3-4 dniach. Nie miałam jednak zamiaru się poddać z pisaniem, bo celem wyzwania nie były statystyki i cyferki, a wygranie mojej wewnętrznej walki :)
Ostatecznie jednak nie ma co się oszukiwać – jak już udowodniłam sobie, że pisać kocham i mogę i dalej umiem – to publikowanie dobrych tekstów codziennie zaczęło jawić się jako marnotrawstwo.
Już mówię dlaczego.
Normalnie mój tekst zalicza około 2-3 tysiące odsłon w ciągu, powiedzmy, pierwszego tygodnia.
Ostatnio faktycznie teksty były czytane rzadziej, bo długo nie blogowałam i tak to wygląda – nie blogujesz, ludzie o Tobie zapominają i trzeba chwili by o sobie im przypomnieć.
Dlatego ostatnio teksty były czytane przez około 1000-1500 osób.
A teraz uwaga!
Tylko jeden tekst z wyzwania przebił tę niską barierę! (Inna sprawa, że spektakularnie, bo ma już prawie 4 tysiące odsłon).
Pozostałe miały po kilkaset odsłon! Mimo, że niektóre były naprawdę dobre i użyteczne.
I ja dokładnie wiem dlaczego tak się stało.
Po pierwsze, komu się chce czytać blogi codziennie? Nawet ja tego nie robię!
Po drugie, nie umieszczałam na Facebooku linka do każdego z tych postów, bo raz że miałoby to znamiona spamowania, a dwa, że szybko zostałabym pokarana ucięciem zasięgów za tyle linków codziennie, także podziękowałam zanim spróbowałam.
Po trzecie, czytanie blogów jak czytanie, ale komu się chce przyswajać tyle wiedzy? Przecież to nie zostawia czasu na jej wdrożenie!
Promocja codziennych tekstów zakrawa o spamowanie
Po prostu tak jest. Jednym z czynników, które miały wpływ na małą liczbę odsłon tekstów był fakt, iż nie promowałam ich należycie.
Jeśli blogujesz to wiesz, a jak nie to Ci zaraz powiem – napisanie posta to około 20% pracy w ramach blogowania, pozostałe 80% to powinna być jego promocja. Przy codziennym pisaniu brakuje na nią czasu. I wiadomo, że można obrać model blogowania na taki, że czytelnicy mają sami o Tobie pamiętać i Cię odwiedzać i może to działać dla Ciebie lepiej niż mniej lub bardziej agresywna promocja.
Ale dla mnie to nie działa.
Niespodziewane plusy
Dzięki wyzwaniu wreszcie udało mi się zrobić podejście do kilku tekstów, które mają szanse wypozycjonować bloga w Google. Nie mam zwykle ani czasu ani weny pisać pod SEO, a tak się trochę zmobilizowałam. Bo jak już piszę to niech z tego będzie coś dodatkowo.
W tej chwili widzę, że dwa teksty mają potencjał przynieść stały ruch w przyszłości, także zaliczam to do sukcesów!
Podsumowując, uważam wyzwanie za bardzo udane! Wnioski jakie z niego wyciągnęłam są dla mnie warte miliony monet. I mam nadzieję, że Wam też zaprocentują, że wyciągniecie z nich coś dla siebie!
Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali, którzy czytali. Dziękuję każdemu komentatorowi z osobna, dziękuję za to, że dawaliście znaki, że jesteście i interesuje Was co piszę!
“Do przeczytania” niebawem! :)
Kasiu bardzo zaciekawiły mnie Twoje wrażenia :) Kiedyś przeprowadziłam podobne wyzwanie. Co prawda publikowałam tylko przez tydzień, ale wnioski miałam niemal identyczne. Niestety muszę zgodzić się z tym, że wpis bez odpowiedniej promocji po prostu nie ma szansy się przebić. Nawet jeśli jest świetny. Efekty daje jedynie wyważenie wszystkich działań – pisanie, konkretna promocja, a dopiero potem przejście do tworzenia kolejnego tekstu. Mimo wszystko wyzwanie bardzo popieram, może warto przeprowadzić podobne, tyle że bez publikacji? :) Taki zapas tekstów które można potem odpowiednio rozplanować też jest dobry i pomaga w tych “gorszych” okresach :)
Ja wiedziałam, że u mnie bez publikacji nie zadziała :) Natomiast tak jak wspomniałam, jestem mega zadowolona, że jest przeprowadziłam – wróciła mi miłość do pisania! I tez tak jak mówisz – mam plan stworzyć trochę tekstów na zapas, aczkolwiek niestety u mnie się to nie do końca sprawdza. Długo by o tym pisać, może kiedyś stworzę post? :D
Ja bardzo chętnie przeczytam :)
Hej Kasia! podpisuję się pod Twoimi wnioskami! I choć sam jestem po podobnym wyzwaniu (ponad 80 artykułów w 90 dni), to jednak u mnie było to nieco inaczej, bo dopiero startowałem ze swoim blogiem – nie miałem nic do stracenia. Jest to wszystko wyczerpujące, ale widzę, że coraz lepiej działa seo z tych tekstów, a o to najbardziej chodziło. U Ciebie było nieco inaczej, bo Twój blog już trochę czasu istnieje :) Nie da się promować wszystkich tekstów a czytelnicy nie są w stanie tego wszystkiego przerobić. Ja promowałem tylko jeden tekst w tygodniu i starałem się, aby zawsze był… Czytaj więcej »
Tak, jak się startuje to inna sprawa. Wtedy trzeba się spiąć, by stworzyć początkowy content, by nowy czytelnik miał na czym oko zawiesić :)
aha chyba Ci już gdzieś na FB pisałam, że pod względem zwiększania zasięgów się ie opłaca, ja wierzę Michaelowi Hyatt w tym temacie, że bardziej liczy się systematyczność niż ilość, a minimalna wystarczająca do podtrzymania zaangażowania porcja nowych treści na blogu to raz na tydzień, aczkolwiek jak blog nie jest jeszcze popularny to dobrze by było moim zdaniem, żeby jednak nowa publikacja była 2-3 razy w tygodniu. Ale tak poza tym to fajnie, że obudziłaś w sobie na nowo pociąg do pisania i super, że będziesz kontynuować książkę :)
Ja bym bardzo chciała zmotywować się do pisania chociaż raz w tygodniu, ale po 9h zawodowego gapienia się na literki zazwyczaj nie wystarcza mi już na to serca…
Tak że naprawdę podziwiam za wyrwanie w wyzwaniu. Nawet jeśli nie było spektakularnym sukcesem.
Bardzo polecam Ci post Marty wspomniany w początku posta, mnie totalnie zmotywował do pisania. Aczkolwiek wiem jak to jest nie mieć siły po wielu godzinach pracy na komputerze jeszcze usiąść do pisania tekstu… Może jakąś myślą byłoby przesiąść się na notatnik? :)
Bardzo ciekawy wpis, często zastanawiam się jak to jest z częstotliwością pisania. Generalnie widzę, że nie jest to najważniejszy czynnik – czytuję blogi, na których posty pojawiają się niemal codzienne (nie zawsze klikam w post, bo nie zawsze temat mnie zainteresuje), a i takie, gdzie wpis jest jeden na kilka tygodni, a mają np. podobną ilość komentarzy, reakcji, polubień. Ja np. nie mam może problemu z motywacją pisania, ale jestem “małym” blogerem i wiem, że nie czeka na mój post tyle ludzi, żeby aż tak regularnie pisać… ;)