Kuleję w pisaniu i mówieniu o uczuciach jak mało kto na ziemi, więc uprzedzam, że ten wpis może wymagać wspięcia się na wyżyny czytania ze zrozumieniem. Ale może będzie warto.
Będzie o mojej pasji, która to owszem – sprawia mi dużo przyjemności, ale na pewno nie jest tak słodka i lukrowana jak od „pasji” w ogólnym rozumieniu się oczekuje. Możliwe, że Twoja pasja też Cię gryzie, wtedy możemy sobie przybić piątkę. Ale o tym za chwilę.
Zacznijmy od początku.
Moja pasja to ogromny dziad. Albo baba. Nie żaden dystyngowany pan czy miła lady. Moja pasja na okrągło mi dokucza, gryzie mnie w cztery litery, codziennie przypomina, że nie jestem taka fajna jak mi się wydaje.
Jest taka psychologiczna koncepcja, że potrzeba 4 dobrych uczynków, żeby wynagrodzić jeden wyrządzony zły. Moja pasja ma ten koncept w głębokim poważaniu i uważa zupełnie odwrotnie – „pomęczę Cię raz, drugi, trzeci, czwarty. Za piątym dam od siebie coś miłego, bo jeszcze mi kolejnej kolejki męczenia nie wytrzymasz!”.
Z drugiej strony, przyzwyczaiłam się już, że moja pasja bywa dla mnie niemiła i nauczyłam się te momenty ignorować. Nie mówię, że to dobry pomysł, ale pozwala mi funkcjonować. Co prawda, czasem nie zauważę jakiegoś ważnego sygnału, który stara mi się przekazać, ale wszystko ma swoją cenę.
Moja pasja nijak nie jest podobna do kucyka Pony. Nie ma nic wspólnego z tęczą, nie pachnie fiołkami, nie przygrywa radosnych piosenek.
Co więcej! Mam uzasadnione obawy, że mało która pasja tak robi! Może inne są mniejszymi piraniami niż moja, ale raczej pochodzą z tej samej rodziny.
Dlaczego, więc tęsknię za Tobą dziadzie gdy Cię nie ma?
Krótka historia z życia (prawdziwa).
Ostatnie miesiące spędziłam w pozycji leżącej. Czasem stojącej, ale z wyraźnymi zawrotami głowy i chęcią natychmiastowego położenia się. Przyczyną nie było nic poważnego – nie MERS, nie malaria. A jednak każda najmniejsza czynność wymagająca pracy, nie tylko fizycznej, ale i umysłowej, stawała się wyzwaniem niczym przebiegnięcie maratonu czy napisanie książki. Pech chciał, że moja pasja to też moja praca. I nawet w miejscach gdzie nie pokrywa się z pracą, wymaga odrobiny wysiłku umysłowego. Zostałam więc na ten czas bez pracy i bez pasji. Dla mnie to mniej więcej jak bez życia.
Jak się domyślasz, moją gryzącą pasją jest biznes. W tym blog i aktywności wkoło niego.
Nie uprawiam jej dla pieniędzy, bo tych mam wystarczająco. Tylko dlatego, że ją lubię. Mimo, że jest dla mnie dziadem. Tęskniłam za nią, myślałam o niej, myślałam też o Tobie. Bo nic mnie tak w mojej pasji nie cieszy jak to, że ją ze mnę dzielisz. I nic mnie tak nie smuciło, jak to, że nie mieliśmy przez ostatnie miesiące kontaktu.
Dlatego cieszę się ogromnie, że wróciłam do żywych i aktywnych! Od początku sierpnia odkopuję się z zaległości i – ku mojej uciesze – mam realne szanse, by do końca miesiąca się z tym zadaniem uporać.
Na pierwszy ogień poszło coś co od dawna blokowało mnie przez rozwijaniem listy mailingowej (która moim zdaniem jest jedną z najważniejszych rzeczy w biznesie w sieci), czyli odświeżenie bonusa za zapisanie się. O szczegółach napiszę niebawem osobny artykuł (co, jak, dlaczego i po co?), dziś ograniczę się do ogłoszenia – JUŻ JEST I DZIAŁA!
Do samotnego biznesplanu dołączają nowe materiały! Na początek już znany arkusz definiowania celu i pomocnik decyzyjny. Kolejne będę dokładać na bieżąco. Bo wreszcie mam gdzie!
Podsumowując – co chcę Ci przemycić w tym poście to to, że wydaje mi się, że pasje już tak mają – gryzą. Tylko dobrze to ukrywamy albo udajemy, że nie widzimy.
Jeśli robimy coś z pasją niestraszne nam porażki (są, tylko się ich nie boimy), wielokrotne próby, koszty, długie godziny i dni zainwestowanego czasu. Te wszystkie “gryzące” elementy składowe każdej pasji stają się nieistotne w obliczu nagrody jaką jest w ogóle posiadanie pasji i korzystanie z jej uroków.
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Skoro wiadomo, że praca gryzie (naturalna sprawa) i pasja też (tylko czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy), czemu ktokolwiek na świecie miałby oczekiwać, że pasja przekształcona w biznes (praca jak nic) będzie lekka, słodka, różowa? Pozostawiam to pytanie otwarte.
Jeśli Twoja pasja też Cię gryzie, łączę się z Tobą w cierpieniu. Uprzedzam, że jeśli zdecydujesz się przekształcić ją, czy jakiekolwiek inne hobby, w biznes, pewnie dziabnie Cię jeszcze bardziej. Jednak moim zdanie warto się temu poddać. Oczywiście trzeba się przygotować, ale satysfakcja z zarabiania na pasji jest wielka. I dopóki nie oczekujesz, że będzie to sielska zabawa, a zamiast tego podchodzisz do tematu realistycznie, wszystko będzie ok :)
Kotłująca grafika ze zdjęcia głównego – natashin via depositphotos.com
Wygląda na to, że też należę do tego grona! :) Tylko ja, dopiero przekształcam swoją pasję w biznes i dobrze wiem, że jest i będzie pod górkę. Ale… to będzie przyjemna praca, taka jaką się lubi, za którą jest się w pełni odpowiedzialnym i to jest w tym najlepsze. :)
No to wszystko przed Tobą! Nie zrażaj się ewentualnymi ugryzieniami ;)
Nie mam zamiaru! :) Ale… póki co muszę ostro walczyć z motywacją! (żeby mi jej nie zabrakło) ;)
Tak to jest faktycznie, że pasja, która jest też pracą, często daje w kość. Może to jednak po prostu sposób na zmotywowanie nas do działania – gdyby było tylko lukrowo-różowo, pewnie nie chciałoby się ciągle działać i rozwijać biznesu. U mnie jest podobnie – moją pasją jest sprzedaż online i dlatego założyłam sklep z produktami dla tłumaczy, ale to przede wszystkim ogrom pracy. Pracy, która daje morze satysfakcji :)
Morze satysfakcji to chyba słowo klucz w odpowiedzi na pytanie “a dlaczego ja właściwie lubię moją pracę/pasję skoro tak gryzie?” :D
Dobrze, że o tym mówisz bo już myślałam, że cały świat zmówili się przeciwko mnie. :D
Nie ma łatwo, wygra ten, kto to zrozumie zamiast marudzić. A strasznie to trudne jest.
Dokładnie. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, tylko kwestia kto jak się na nim zachowa ;)
Nie wiem czemu, ale przeczytałam, że “wszyscy jedziemy na tym samym ŁÓŻKU” :D Nie wiem o czym to świadczy, ale ta myśl bardzo mnie rozbawiła :D Natychmiast sobie to wyobraziłam :))
A ja tak kocham swoją pracę, że nie czuję już nawet tych ugryzień..:) No może lekkie szczypanki czasem,a le chyba już przywykłam :) Wspaniale jest z chęcią wstawać rano i oczekiwać pracy/hobby, bo już nie rozróżniam….
No, bo jak się kocha to się nie zwraca uwagi na te uszczypliwości zupełnie :) Ja też kocham moją pracę/pasję, ale tak się zatrzymałam ostatnio i zadałam sobie pytania “a właściwie to dlaczego?”. I tak post w odpowiedzi wyszedł ;)
Też Kasiu zawsze podejrzewałam, że jak zacznę coś robić, co kocham i w czym się spełniam, to porażki nie są kłodami, tylko małymi belkami, które dźwigniemy jakoś… Po tym możemy poznać, czy to co robimy, jest naszą misją. Przynajmniej tak myślę :)
Mnie pasja na szczęście nie gryzie, ale nie zamieniłabym jej też na biznes :). Choć bardzo lubię swój biznes, to jednak wolę pasję oddzielać od zarobków :).
Ja tam wolę, żeby mnie dziobało to, co i tak lubię ;) Najgorzej jakby miało człowieka gryźć coś, w czym się nie widzi żadnego sensu i przyjemności :)
Dokładnie! Dziabło, ale własne i ulubione ;)
Nic dodać, nic ująć! :)
Oj tak. I faktycznie straszne to jest, jak chcesz oddać się tej pasji, a nie możesz z jakiś powodów (tak jak było u ciebie i u mnie też przez ostatnie 2 miesiące). :)
Aga z DzisPomagam.pl
Świetny wpis! Faktycznie trzeba się w niego wczytać dość mocno, ale warto :) Nawiązując jednak do tematu, to moim zdaniem biznes, który nie jest jednoczesnie twoją pasją gryzie cię jeszcze bardziej. No bo kto chce pracować w pracy, której nie lubi? :)